Linus Torvalds, twórca Linuxa, powiedział swego czasu, że prawdziwi mężczyźni nie robią kopii zapasowych, a po prostu wrzucają swoje dane na serwer FTP i pozwalają wszystkim do woli je sobie brać. W podobny sposób uratował się od zapomnienia ten świstek, datowany na 2009 rok, wrzucony znienacka przez dawną koleżankę na FB, a uprzednio poczęty przeze mnie w ramach eksperymentów formalnych z maszyną do pisania Casio CW-600.
Jest koniec maja 2016 roku, wieczór. Nadal mam tylko dwie strony pracy magisterskiej, powinienem wysłać promotorowi konspekt, albo chociaż przygotować się do jutrzejszego egzaminu z literatury specjalistycznej. Zamiast tego skręcam papierosy z tytoniu aromatyzowanego zapachem zanęty na ryby i przeglądam 1000 zdjęć zachowanych przypadkiem w iCloudzie i dokumentujących migawkowo kronikę bolesnych wakacji i słodkiego szaleństwa. Prócz tego zbieram się w sobie by powiedzieć pewnej ważnej osobie kilka ostrożnych słów, choć oswoiłem się już z możliwością, że nie dostaną one pożądanego oddźwięku. Wiem jednak, że to ostatni moment by je wypowiedzieć, zresztą i tak spóźniony o długie tygodnie.
Pewnego dnia postanowiłem, że nie popełnię samobójstwa, nie to że nie miałbym takiego pomysłu ani ochoty. Zaważyła chłodna kalkulacja, trochę jak zakład Pascala: śmierć i tak przyjdzie pewnego dnia, a życie wciąż, jakie by nie było, może przynieść coś nowego.
Czekam. Na esemesa, który wibracją poczciwej Nokii 6310i wyrwie mnie z tego niby letargu. Czekam na kolejne powroty, czekam aż skończą mi się studia, czekam aż osiądę, choć przecież rzeczywistość jest płynna i nomadyczna i zatrzymywanie jej na siłę, chwytanie jej kawałków, fragmentacja, to walka z wiatrakami.